Kolarski Wyścig Pokoju okropnie szowinistyczny: Polacy, przygotowani jak zawodowcy, wygrali w cuglach (choć regulamin faworyzował zespoły, a krzywdził wielkie indywidualności, jak młody Francuz, co jechał szybciej od Szurkowskiego). Ale jakże idiotycznie pisze prasa, bez przerwy podkreślając „ofiarny trud” i „wytrwałą, pełną wyrzeczeń pracę” polskich kolarzy. A wiec sport to już nie zabawa, lecz również „ofiara” i „trud”. Jakież to sowieckie, aż się rzygać chce!
Warszawa, 28 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Na stadionie gwizdy przeszły w owacje, kiedy Szurkowski przyjmował szarfę zwycięzcy, po czym wróciły gwizdy, jeszcze bardziej przeraźliwe, w czasie dekoracji drużyny sowieckiej. Organizatorzy imprezy widać uznali, że popularność zwycięzcy jest ich jedynym atutem w próbach uspokojenia tłumu, wpuszczali więc Szurkowskiego pomiędzy zawodników sowieckich, by ściskał im dłonie, przyjmował gratulacje i im gratulował zespołowego zwycięstwa. […]
Speszony komentator telewizji dobudowywał jeszcze jedno piętro absurdu do wystarczająco już absurdalnej sytuacji. Najpierw wprost ignorował ogłuszające salwy gwizdów, wykrzykując, kiedy ukazywał się Szurkowski i ludzie przechodzili do wiwatów: „A teraz, proszę państwa, stadion wita zwycięstwo zespołu sowieckiego”. Potem udawał, że ludzie wygwizdują zawodników polskich, że niby, z wyjątkiem Szurkowskiego, kiepsko pojechali na ostatnim etapie. I strofował widownię, że tak nieładnie, że gwizdać nie należy, bo niesportowo.
Wrócił w parę godzin później, z łatwym już zadaniem, w wieczornym reportażu z taśmy. Dźwięk ze stadionu był już wtedy zdjęty, a na jego miejsce podłożono wiedeńskie walce Straussa. Uroczystość zakończenia Wyścigu Pokoju szła jako radosne, socrealistyczne święto.
Warszawa, 25 maja